Ponad 40 szczecińskich szwaczek czeka od kwietnie na wypłatę zaległych wynagrodzeń. Pod koniec marca belgijsko-holenderskie małżeństwo właścicieli zakładu opuściło kraj. W następnym miesiącu niektóre robotnice otrzymały ostatnie, niepełne wynagrodzenie w wysokości 1000 zł. Potem wszelki kontakt z kapitalistami.
Burżuje nie rozwiązali z robotnicami umów o prace, tak więc nie otrzymały one świadectw pracy, przez co nie mogą się ubiegać ani o zasiłek dla bezrobotnych, ani o zwrot niewypłaconych pensji z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.
– Te panie znalazły się w bardzo trudnej sytuacji, zupełnie bez swojej winy. Pracodawca potraktował je w sposób, którego nikomu byśmy nie życzyli. Zostawił je z dnia na dzień, jak niepotrzebne maszyny albo belę materiału. Od miesięcy funkcjonują w stanie zawieszenia, bez grosza w kieszeni, ani zatrudnione, ani zwolnione. To utrudnia im szukanie nowej pracy czy ubieganie się o świadczenia przedemerytalne – powiedział poseł Lewicy Razem Adrian Zandberg podczas spotkania ze szwaczkami.
– [Państwowa] Inspekcja [Pracy] naprawdę nie może w takiej sytuacji umywać rąk. Tak, mamy stan epidemii, ale to nie oznacza, że wolno zostawić pracowników w tak dramatycznej sytuacji bez wsparcia – skomentował Zandberg postawę PIP, która umywa od sprawy ręce.
Burżuazyjne prawo własności staje po stronie ulatniających się kapitalistów i zmusza robotnice do biernego czekania, podczas gdy maszyny stoją bezczynnie.
- 842 odsłony